No.20. Puchar
Doczekałam się ostatnich dwóch dni, zawodów „Słonecznej Korony” na Ibizie. Nie będą to łatwe dni. Cztery wyzwania jednego dnia, a na ostatek spacerek wokół wyspy, jako czwarte w drugim dniu. Nieźle. Organizatorzy nie podali żadnych harmonogramów startów. Zabrali cztery auta różnych klas i tyle. Będą czekać już na miejscu startu. A zawodnicy zostaną przewiezieni z jednego wyzwania do drugiego. Ciekawe. Czyli nikt nic nie wie. Nasza rola, to tylko jechać i wygrywać, no co poniektórzy dostąpią tego Pierwszy dzień szybko zleciał. Na początek wyścig klasy B4. Jechałam Roverem, dobrze się spisał. Gaz do dechy i przed siebie. Żadnych niespodzianek. Wiedziałam, że jakiś się szykuje niedaleko mojej hacjendy na wzgórzu, gdy postawili zapory do wjazdów na posesję. Miałam blisko. Następny, radary w ruchu ulicznym. Też niedaleko mojej posiadłości na środku wyspy. Tym razem auta C4, czyli mój Lotus Esprit S3. Trochę zakrętów, prostych. Nic ciekawego. Trzecie wyzwanie należy do tych upierdliwych, eliminacje. Jazda w kółko, aż sześciu zawodników odpadnie. Strasznie męczące. Tym bardziej, że jechałam Golfem 6. Dziwne to auto, niepodobne do rodziny. Zdejmiesz nogę z gazu przy dużej szybkości, a zaczyna robić co chce, szczególnie na zakrętach. Lubi sobie pomyszkować. Być może gdybym jeździła nim więcej, nie było by drobnych problemów. Niestety Tess szybko odpadła, a także jej ojciec. Szkoda, nie ma to jak znajomy oponent. A tak sama użerałam się z mnóstwem ostrych zakrętów Mnóstwo czasu to zajęło. Zanim wystartowałam do ostatniego wyzwania na dziś, zrobiła się nocka. Szybkość w Roverze, między historycznymi murkami, skałami i drzewkami. Super. Musiało to wyglądać bardzo widowiskowo. Migające światła reflektorów między skałami w mroku nocy. A nie, księżyc przyświecał. W każdym razie, auto z tej próby wyszło cało. Ja też.
Drugi dzień szykował się na bardzo długi i emocjonujący. Pierwsza czasówka Golfem. Hej górki i dolinki. I dwa tunele na osłodę. Jechałam bardzo ostrożnie, aby nie znaleźć się gdzieś na poboczu. Dość długa to była jazda, ale bez większych niespodzianek. No może ta górka na początku, grozi nieostrożnemu poboczem. Meta pod salonem Mercedesa. Skok pod Sant Antoni i mamy szybkość A6, czyli w moim przypadku Audi TTS. Szybko i bezboleśnie. Jeden zakręt i rondo. Gnamy ile silnik pozwala. Pestka. Wydawało się, że będzie podobnie w wyścigu C4, z Lotusikiem w roli głównej. Ale nie. Eh. Trochę spóźniłam się ze startem, mokrym startem, że tak powiem, bo było po deszczu. Musiałam gonić Tess przez kilkaset metrów. Gdy już załapałam się na lidera wyścigu, znowu trochę odpuściłam sobie. Tess z grupą zawodników zbliżyła się bardzo blisko. Uratował mnie zakręt. Ja dałam gazu i ślizgiem go zjadłam, a Tess hamowała. I to by było tyle z atrakcji. A nie, dopiero się zaczną
Zanim dojechałam na następne miejsce startu, zanim organizatorzy wypuścili ostatnie auto do czasówki A6 „Podróż po Ibizie”, zaczęło zmierzchać. Zdążyłam się jeszcze ze cztery godziny przespać i w drogę. Jako lider jechałam ostatnia, przed Tess. Na początku szarówa, jeszcze światła nie włączone. Koszmar, prawie nie widać traffików. Lepiej się zrobiło, gdy zajarzyły się światła i zapadła noc. Pędziłam na złamanie karku. Kilka razy pobocze drogi przypomniało o sobie. Całe szczęście, że to było Audi TTS, a nie Golf. Kilometry biły po liczniku. Za towarzysza miałam księżyc. Ciągłe napięcie, wzmożona uwaga. Nic dodać, nic ująć, przeżyj to sam
Zawody na Ibizie przeszły do historii. Wręczenie pucharu i nagrody, Lotus Evora. Tabuny reporterów i fotografów, mnóstwo widzów. Pytania, pozowanie do fotek, autografy. Wszystko to na spokojnie zaliczyłam. Nareszcie koniec. Chyba. Telefon. Nieznajomy, a raczej znajomy nieznajomy. Gratulacje i sugestia, aby więcej zdarzeń zaistniało, podobnych do tych z wyścigu C4, Cala Corral. Czyli mam najpierw gonić prowadzącego, zanim wygram oczywiście. Będą wdzięczni za taką moją postawę. Za kreatywność w zawodach, jest nagroda. Teraz Ferrari F430 Scuderia, jak się wkrótce przekonałam. No cóż, czy jest jakieś wyjście z tego ? Chyba nie. Jeśli mam zamiar dalej brać udział w zawodach, tym razem na Oahu. Zobaczymy co z tego wyjdzie. Na razie załatwię sprawę domów i ozdóbek pucharowych na czterech autach. Kasa jest, mogę poszaleć. Sprzedałam dwie posiadłości, mój pierwszy duży dom i nieduży na „pustyni”. W zamian kupiłam apartamentowiec w Ibizie oraz posiadłość w Portinax. No i odkupiłam przyczepę w Sant Antoni. Eh, ten sentyment. Pozostało trochę czasu, poszukam jakiś stikersów pucharowych u mego mistrza. Ale też jest problem. Fotograf nie chce żadnych ozdóbek na fotografowanych autach. To czarne miasto musi zniknąć na czas fotek z Ferrari. A tak poza tym, sprawdziliśmy wytrzymałość klapy bagażnika tego auta