Jako motorhead, miałem wczoraj okazję dostąpienia zaszczytu spotkania się z moją miłością życia. Spotkanie było czystym przypadkiem, gdy oglądałem jeden z niewielu muscle carów przybyłych na tegoroczną edycję Summer Cars Party. To było prawdziwie elektryzujące uczucie, gdy wśród ludzi i zaparkowanych samochodów zauważyłem jej nisko przemykające kształty po płycie lotniska, tuż za ogrodzeniem oddzielającym strefę widza od trasy wyścigów na 1/4 mili. Moją pierwszą myślą po zobaczeniu tego świętego Graala było to, że mam przewidzenia i widziałem jakieś Ferrari - było to przecież całkiem prawdopodobne, gdyż widziałem już parę sztuk na płycie lotniska. Odwróciłem więc głowę i powróciłem do robienia zdjęć innemu samochodowi. Błąd! Natychmiast i kompletnie mimowolnie serce mocniej zabiło i dałem sobie jeszcze jedną szansę, w ciągu sekundy przez myśl przeleciało mi parę pytań; a co jeśli to była ona? Czy, aby na pewno dobrze się przyjrzałem? Czy, aby na pewno jestem świadomy tego co przed chwilą zobaczyłem? Odwróciłem się ponownie i w tej samej chwili zdębiałem, gdy po ujrzeniu jej aluminiowych pięcioramiennych felg wreszcie dotarło do mnie, że i oto stoi tam ona, w całej swej pięknej okazałości, a ja nareszcie po tylu latach mam okazję zobaczyć ją na własne oczy. Nie miałem już żadnych złudzeń co do tego, że właśnie stałem się największym szczęściarzem na imprezie...
Najlepsze jednak stało się parę godzin później, gdy skończyły się przejazdy po prostej, a ja mogłem podejść i przyjrzeć się jej z bliska. Stojąc przy niej cały drżałem, moje nogi kompletnie mnie nie słuchały, uginały się pode mną i miałem wrażenie, że zaraz cały runę na ziemie. Szczerze, nawet mi to pasowało. Mógłbym wtedy poleżeć koło mojej miłości! Jednak przy tym kompletnie surrealistycznym dla mnie wydarzeniu musiałem zachować resztki powagi przy chłopakach
Było bardzo ciężko, bo musicie uwierzyć mi na słowo, jak wielkie wrażenie wywołało u mnie spotkanie z Hondą NSX. Stojąc przy niej czułem w całym organizmie, że robię coś, na co od tak dawna czekałem. Czułem jej wyjątkowość, czułem że nie jest to kolejny szybki samochód. Ten samochód wręcz emanował swoją historią reprezentując przy okazji coś, czego nie idzie opisać w paru prostych słowach. On sam w sobie jest nośnikiem zdumiewającej historii o pogoni za nieuchwytnym ideałem, za wzorem do naśladowania, za czymś o czym prawdziwi fani motoryzacji powinni kiedyś pamiętać. Mistyczne wręcz uczucie, gdy pod palcami moich dłoni poczułem ciepło jej lakieru, jego strukturę i jej smukłą sylwetkę. Osoby, które w swoim życiu za cel stawiają tłumaczenie wszystkich swoich doznań logicznymi, ale jednocześnie suchymi wyjaśnieniami przyczynowo-skutkowymi nigdy tego nie zrozumieją. Jest we mnie trochę pierwiastka niepoprawnego romantyka i szaleńca, może dlatego dałem Hondzie całusa? Tak jak Mateusz mówił, żaden film i żadne zdjęcie nie oddadzą tego czym jest ten samochód w rzeczywistości. Po prostu trzeba zobaczyć go na żywo, stanąć przy nim i poczuć jego niezwykłość. Czytelniku, jeśli dotarłeś do tego momentu, przez te wszystkie linijki mojego mdłego, aż nazbyt słodkiego tekstu musisz wiedzieć, że chciałem opisać tylko moje odczucia ze spotkania z moim absolutnym marzeniem. Nie chcę Ciebie przekonywać do tego, że Honda NSX jest najlepszym samochodem na świecie, bo z całą pewnością nie jest nim dla wszystkich. Zresztą dla osób kochających motoryzację jest to pojęcie względne, bowiem każdy ma swojego konika. Cieszę się jednak, że mogłem zamienić moje myśli w słowa, a chociaż starałem się.
Parę cienkich fotek, niestety
Jest diabelnie niska. Dzięki Adi za fotki!