Odcinek 5: Dziewczyna z Boxstera i Silver Shade
25 marca 2014
Po wspaniałej gonitwie w Wendover życie wróciło do swojego starego porządku. Podobnie było w warsztacie, gdyż w ostatnich dniach próżno było szukać wyzwań godnych naprawy Astona DB9, same jakieś drobne awarie, które może i są niekiedy pracochłonne, ale też banalnie proste do zrobienia. Prawdę mówiąc, zacząłem się wręcz nudzić i tylko wyczekiwałem godziny 18:00, kiedy to kończył się dzień pracy, a ja mogłem w końcu wrócić do domu, by sobie odpocząć przy Gran Turismo, albo przy czym najdzie mnie ochota... Ten dzień też nie zapowiadał aby jakoś się wyróżniał na tle pozostałych, z biegiem czasu zlewających się ze sobą. Znowu głównie naprawa części eksploatacyjnych: rozrząd, wymiana oleju, klocków hamulcowych etc. w żaden sposób ekscytujących i wyróżniających się z tłumu samochodach. Jednakże późnym popołudniem, kiedy kończyłem już pracę przy klimatyzacji w Crown Victorii usłyszałem silnik dobiegający zza ściany. Nie było to jednak to do czego się przyzwyczaiłem w ostatnim czasie, jednak przy tym dosyć znajome. Poszedłem sprawdzić kto to jest i moim oczom ukazał się stary znajomy - Todd. Wciąż miałem do niego pewien uraz co do tego, co się działo podczas wojny wyścigowej, jego dziwnego zachowania, ale z drugiej strony ciekawiło mnie co go sprowadza do mojego warsztatu, ale przeczuwałem, że nie chodzi tym razem o wyścig
- Oh, cześć Todd, co cię tu sprowadza - Przywitałem się, jednak bez specjalnego entuzjazmu.
- Siema Chris. Najpierw to chciałem cię przeprosić. - zaczął zielonooki brunet. Byłem tymi słowami nieco zdziwiony, gdyż pomimo, że nie znałem go aż tak długo, to wiedziałem już, że to nie jest osoba, która łatwo przyznaję się do błędu i mimo, że po głosie nie było tego słychać, raczej zanosiło się, że te słowa będą szczere - wiesz, za to co się stało w Wendover. Wiem że byłeś i jesteś na mnie zły, ale wiesz, wtedy ciężko powiedzieć, że byłem sobą. Jak walczę na neutralnym gruncie, to czasami mi odbija, tak samo w ferworze walki. Czasami ciężko jest się uspokoić i po prostu nerwy puszczają.
- W porządku... - odpowiedziałem na te szczere chociaż też dosyć mgliste słowa skruchy. Nie do końca kupowałem mu to tłumaczenie, ale niechaj już mu będzie. Tylko na koniec dodałem - Tylko wiesz co, jeśli mógłbyś, to nie wracaj więcej do tego tematu. Było, minęło i tego nie zmienisz... To w takim razie w czym mogę ci pomóc? - Spytałem wiedząc, że raczej nie przyjechał tam tylko po to, aby mnie przeprosić.
- Spójrz. - Todd otworzył drzwi pasażera 300 ZX. Na nim znajdowały się karton pełen części wśród których łatwo można było zauważyć intercooler, pompę paliwową, czy chociażby dwie turbosprężarki.
- Widzę, że chcesz, żebym ci zamontował turbo w Z32... Teoretycznie mógłbym ci to zrobić, ale musisz wiedzieć, że przy większej mocy może nie wytrzymać sprzęgło, silnik się będzie bardziej grzał oraz pozostaje jeszcze kwestia szybszego zużycia jednostki.
- Chyba nie myślisz, że jestem taki głupi? - Todd tylko się uśmiechnął słysząc moje uwagi, po czym otworzył bagażnik w którym znajdował się kolejny karton z częściami i jego zawartość kazała mi się przyznać, że jednak zadbał o wyposażenie. Radiator, chłodnica oleju, miska olejowa, sprzęgło, koło zamachowe, rura ssąca, zawór recyrkulacji spalin i pewnie coś by się jeszcze znalazło - wszystkie części są fabryczne, nissanowskie z TT - Dodał.
- Dobra jednak zwracam ci honor. Tak patrzę i raczej załatwiłeś większość osprzętu i nas odciążyłeś. Tak przy okazji, dlaczego postanowiłeś uturbić Nissana? - Spytałem się gdyż ciekawiło mnie to, czemu akurat postanowił wprowadzić tą modyfikację.
- Wiesz... Przegrywam wyścig technologiczny... Niegdyś to po prostu nie było mi potrzebne, ale pojawił się ten gostek w Evo, ty postanowiłeś go dogonić i generalnie zostałem pod tym względem z tyłu, a samymi umiejętnościami się niestety nie wygrywa. To nie indycar...
Jedyne co zrobiłem to tylko przytaknąłem. Nie miałem specjalnie co na to odpowiedzieć. Po chwili Todd przerwał milczenie
- A ile to wszystko będzie kosztować?
- Hm... - zacząłem wykonywać w pamięci obliczenia co do ceny i pod nosem wymieniałem wszelkie koszta - za demontaż i montaż silnika dziewięcset, przegląd czterysta, montaż części i robocizna kolejne cztery stówki... To będzie 1700 baksów. - Podsumowałem. Myślałem, żeby dać mu jeszcze jakiś mały rabat po znajomości, ale równie szybko stwierdziłem, że nie
- Ok, dobra. A ile czasu ci się zejdzie?
- O Jezusie... - pytanie to przyparwiło mnie o lekki zawrót głowy, gdyż nigdy nie montowałem całego układu turbodoładowania i ciężko było mi to oszacować. Mimo to jednak spróbowałem - Tak ze cztery dni?
- Cztery dni? Ech... - brunet skierował głowę ku górze zawiedźony terminem. - Hej! - krzyknął, przy czym wrócił mu humor - Lubisz wyzwania?
- A co? - Zapytałem się wyraźnie zaskoczony nagłą zmianą nastroju, ale jeszcze bardziej pytaniem
- To co powiesz na to, żebyś spróbował mi to zrobić do czwartku? Obiecuję zapłacić podwójnie. - Propozycja Todda była iście interesująca. Nie dość, że w końcu będzie się coś działo, to jeszcze dostanę dwa razy więcej niż zwykle. Niby 48 godzin to niewiele czasu na przeprowadzenie tej operacji, ale hej! Wyzwanie, które jest łatwe przestaje być wyzwaniem.
- A wiesz co? Zgoda! - Przyjąłem entuzjastycznie zadanie ściskając na znak umowy prawicę Lestera.
- No i fajnie! To ja zostawiam cię z moim 300ZX i co tu dużo mówić... Powodzenia! - Powiedział na koniec i wyszedł. Wówczas obok mnie pojawił się zbliżający się do pięćdziesiątki, siwiejący mężczyzna, lekko przy kości - Franklin. Mój wujek, a zarazem współwłaściciel warsztatu
- Czego on chciał? - Spytał się, jak zawsze, swoim głosem, jakby ciągle coś podejrzewał
- Żebyśmy zamontowali mu turbodoładowanie. Mamy się z tym uwinąć do czwartku, ale klient obiecał hojnie sypnąć groszem. - Odpowiedziałem. Wuj jakoś nie okazał się tym specjalnie zainteresowany. On raczej nie rozumie idei tuningu mechanicznego. Twierdzi, że poprawianie tego co zrobił producent jest bezsensowne, bo na pewno tylko bardziej to spieprzymy. Nie zgadzam się z tym, ale cóż... Każdy ma swoje gusta. Tymczasem zawołałem siedzącego w biurze i prawdopodobnie umierającego z nudów Jerrego - niskiego gościa, o lekko azjatyckich rysach twarzy, którego pod koniec ubiegłego roku wzięliśmy pod swoje skrzydła. Wcześniej pracował w zakładzie tuningowym, więc był to facet, który w tych klimatach czuł się jak ryba w wodzie.
- Spodoba ci się. - Po czym zaprowadziłem go na zewnątrz do czerwonego Datsuna, gdzie wyjaśniłem problem.
- Wiesz, mam za sobą turbo w 240SX, R33, IS300 i paru innych, ale w VG30 jeszcze boosta nie robiłem. Co nie znaczy, że robić nie będę. - Takimi słowami skwitował brunet
- Cieszy mnie twój entuzjazm. Zaczynamy jutro, jeszcze przed świtem, więc idź już do domu i się wyśpij. O szóstej nad ranem potrzebuje cie tu zwartego i gotowego na pracę, być może do późnych godzin wieczornych. - Powiedziałem dosyć poważnym tonem do podwładnego, lecz entuzjazm z jego twarzy nawet na moment nie zniknął.
- Spoko szefie! To będzie dłuugi dzień...
- Racja, a teraz już zmykaj. - rzuciłem, po czym wróciłem dokończyć klimę w Crown Victorii i wprowadziłem auto Todda do warsztatu. Jak tylko spojrzałem na opływową bordową karoserię Nissana poczułem, że pewien okres nudy się skończył i nie powróci przez długi czas.
26 marca 2014Punkt szósta byliśmy już w warsztacie i momentalnie ruszyliśmy z robotą. Zaczęło się od wyjęcia silnika, co przyprawiło nas o lekki zawrót głowy: odłączanie przewodów, elektryki układu wydechowego, spuszczanie wszelkich płynów, w końcu, a to i tak przy pominięciu sporej liczby innych elementów, odłączenie silnika od skrzyni biegów, by móc go spokojnie i bez obaw wyjąć na zewnątrz. Trwało to dłużej niż zakładaliśmy, głównie przez mnogość rzeczy do zrobienia przy przygotowaniu, lecz mogliśmy się wziąć się za montaż układu i przystosowanie silnika do ,,przyjęcia'' modyfikacji. Pomimo, że Jerry potrafił nieco zirytować tym, że mentalnie jest o dobrych kilka lat młodszy niż ten samochód, to praca na tym etapie szła całkiem sprawnie i kiedy trochę po 21:00, po 15 godzinach (z pewnymi przerwami) zamykaliśmy już warsztat, zamontowane już były prawie wszystkie części nie licząc intercoolera i paru innych drobnostek. Tłoki, głowica, sprzęgło, koło zamachowe, pompa paliwa były już na swoich miejscach, wymienione. W tak zwanym międzyczasie okazało się niestety, że Todd do pudełka zapomniał zapakować ECU, które mogłoby współpracować z VG30DE, tym razem z dopiskiem TT. Dlatego pierwszą rzeczą jaką zrobiłem po powrocie do domu było gorączkowe przeszukiwanie eBaya w celu znalezienia ECU od wersji Twin Turbo i całe szczęście, po dosyć długich poszukiwaniach znalazłem względnie niedaleko, bo w Orem (40 kilometrów).
27 marca 2014Tym razem warsztat otworzyliśmy o 6:30. Poleciłem Jerry'emu, by kończył składanie silnika, natomiast ja wsiadłem za kółko i czym prędzej pojechałem odebrać kosztujący trochę mniej, jak 200 dolarów kawałek elektroniki. Nie wahałem się przy tym łamać ograniczeń prędkości, lecz możliwości do tego. Zwłaszcza w drodze po upragniony produkt za wiele nie było. Drogi były zapchane porannymi godzinami szczytu, ale w drodze powrotnej się już nieco uspokoiło i mogłem mocniej nacisnąć prawy pedał. Kiedy już wróciłem, skończyliśmy robić w środku silnik. Potem intercooler, ale rozmieszczenie i montaż to była raczej tylko formalność. Można było w końcu montować jednostkę do samochodu, przy czym wciąż mieliśmy ponad siedem godzin do terminu realizacji zadania i wiele wskazywało na to, że nam się to powiedzie. Montaż, choć czasochłonny, odbył się bez większych przygód. Jeszcze tylko instalacja ECU i aftermarketowego miernika ciśnienia doładowania, dolać te wszystkie płyny i auto w zasadzie gotowe. Szybko założyliśmy maskę i z napięciem przekręciliśmy kluczyk w stacyjce. Momentalnie ono ustało, kiedy VG30DETT ożyło, lecz jak tylko daliśmy mocniej gazu okazało się, że wskaźnik doładowania nie ruszył się z pozycji 0. Pierwsza rzecz jaką sprawdziliśmy to to, czy wszystko jest prawidłowo podpięte i tutaj akurat sprawdziło się jedno z praw Murphy'ego mówiące o tym, że urządzenie elektryczne lepiej działa po podłączeniu go. Pochrzaniły się trochę kable, ale taśma izolacyjna rozwiązała ten problem. I tak, kilka minut po 16:00 praca była już oficjalnie zakończona i wówczas, kiedy wskaźnik szedł w górę aż do 9 psi mnie i Jerry'ego ogarnęła duma z tego co właśnie zrobiliśmy. Praca z tym silnikiem była warta i pomimo nadgodzin wiedzieliśmy, że było warto i to nie tylko ze względu na pieniężny bonus (chociaż naturalnie on też miał pewne znaczenie). Sprawdziliśmy jeszcze na hamowni ile mocy ma nasze uturbione Z32. Pokazała ona 275 koni, czyli niby trochę mniej niż miał fabryczny, ale hej! To auto ma już jakieś 20 lat, jak i nie lepiej, dlatego wartość ta była jak najbardziej akceptowalna
Nieco później po Fairlady pojawił się jego właściciel. Był bardzo z niego zadowolony, lecz próbował to nieco maskować, z mieszanym skutkiem. Jego szczęście się nieco skurczyło, gdy przyszło do zapłacenia stawki razy dwa, plus do tego koszt ECU. Zanim jednak poszedł wspomniał o czymś jeszcze
- Dobra to ja się zwij... Czekaj... Miałem ci powiedzieć, że niedługo robimy kolejny wyścig.
- No dobra. To gdzie i kiedy? - Zapytałem o pierwsze rzeczy jakie przyszły mi na myśl
- Z tym to jeszcze się muszę zastanowić. - odpowiedział - W każdym razie będzie to nie długo i przygotuj się, że zobaczysz nową twarz.
- Jaką twarz - Słysząc moje pytanie Todd się tylko uśmiechnął, ściszył nieco głos i powiedział
- Dowiesz się w swoim czasie... - Po czym przybiliśmy piątkę, a on odjechał swoim starym/nowym cackiem. Mocno mnie zaintrygowało jego ostatnie zdanie. Niby sprawa jest oczywista: Na bank chodzi o jakiegoś przyjaciela lub członka rodziny, lecz jego uśmiech nie dawał mi spokoju. Może niepotrzebnie, ale kazał mi szukać w tym jakiegoś drugiego dna.
28 marca 2014Nazajutrz z pracą znowu było po staremu. Znowu względnie proste naprawy... Chociaż moment! Tym razem po przegląd przyjechało żółte Camaro SS w czarne pasy, a i to już wystarczy, aby było chociaż trochę ciekawiej. Ponadto koło godziny piętnastej usłyszałem sygnał przychodzącego połączenia od mojego prywatnego telefonu. Zastanawiałem się, kto o tej porze może dzwonić i jak się okazało, próbował się dobić Alex.
- No co jest? - Odebrałem połączenie.
- Część Chris. Słuchaj, byłbyś może wolny o siódmej? Wtedy już chyba powinieneś kończyć pracę. - Powiedział Alex, ale z jego głosem było z lekka nie tak, jakby złapał przeziębienie.
- Raczej tak, a co? - Spytałem. Gość od Imprezy pociągnął tylko głośno nosem, co było jednoznacznym dowodem na przeziębienie (albo katar sienny)
- To co byś powiedział na mały wyścig? Z parku Liberty do parku osiedla Sugar House?
- Nie mam żadnego powodu by ci odmówić. Wchodzę w to! - Odpowiedziałem radośnie na jego propozycję. Wyścig idealnie by zwieńczył koniec totalnej nudy!
- Super. Dokładną trasę ci zaraz prześle przez SMS. Przygotuj też portfel z 1300 dolców. Oj, coś czuję, że tym razem zgarnę całą pulę.
- Hę? Skąd ta pewność? - Spytałem słuchając całkiem pewnego siebie Alexa.
- Przy okazji możesz zapytać też tego od Lancera. Jak mu było...
- Steve - Pomogłem mu w pół zdania
- Właśnie, Steve'a, czy przypadkiem też nie będzie chciał się ścignąć. No to ja się zbieram. Do zobaczycha! I pamiętaj, wschodnia część parku Liberty. Siódma!
- Ta... Na razie - rozłączyłem się, lecz natychmiastowo z listy kontaktów wybrałem Stevena.
- Najwyraźniej ,,swój czas'' nadszedł szybciej niż myślałem - powiedziałem do siebie w myślach czekając na połączenie. Przekazałem niskiemu koledze wszystkie informację. On, choć nie był tak podekscytowany, jak ja, to jednak podniósł rękawicę i zgodził się wziąć udział w wyścigu. Chociaż doszła kolejna niewiadoma, już za cztery godziny miały być one już rozwiązane.
Do domu przyjechałem tylko, by nie jechać z pustym żołądkiem. W międzyczasie dokonałem analizy trasy, którą przesłał Alex i teoretycznie do najciekawszych ona nie należała, ale mogło być gorzej. Zwłaszcza zaciekawił mnie koniec w parku Sugar House, który nie przebiegał jak większość trasy przez zakręty pod kątem prostym, a składał się z wielu ciekawych łuków. Z drugiej strony, w przeciwieństwie do płyty lotniska, tutaj ruch uliczny może sporo namieszać, więc różnie z tym może być.
Na miejsce spotkania przybyłem pięć minut przed czasem i już wtedy na parkingu ujrzałem białe Evo VI Steve'a i czerwoną GT86 Bena. Tak naprawdę jego ,,GT86'' to Scion FR-S, ale Benowi nie podobało się to, że w Stanach jest sprzedawany pod marką Scion, więc kupił na Amazonie odpowiednie znaczki i upiera się, że to jest Toyota GT86. Zaparkowałem obok nich i się przywitałem.
- Cześć Chris - zaczął jeszcze pryszczaty młodzian (chociaż już nie taki młodzian. 20 lat to ma na pewno) przybijając mi klasycznego żółwika - Oho! Nasza gwiazda już przyjechała! - Krzyknął. Odwróciłem się i ujrzałem Imprezę, za kierownicą której siedział Alex. Nie byłoby w tym nic specjalnego gdyby nie to, że nie była to jego stara, niebieska GT, a nieco nowsza WRX STi drugiej generacji koloru srebrnego i średnio do niej pasujących złotych felgach. Z niego wyszła postać postawnego trzydziestoparolatka, która dumnie ruszyła w naszą stronę.
- Dobry wieczór! W końcu się dorobiłem i w końcu zmieniłem swoją osiemnastoletnią Imprezę GT, na już tylko dziesięcioletnią, świetnie zachowaną WRX STi
- Bzdura. - Przerwał cicho, choć stanowczo Ben - Powiem tylko, że nieźle wdepnąłeś. Czasu do pierwszej awarii nie będę liczył w miesiącach tylko w godzinach, bo jestem pewien, że zaraz coś tam pierdzielnie.
- Pi****lisz farmazony! - powiedział głośno Alex - Auto jest git. Tak przy okazji to ile dałeś za swoją Toyotę? Bo na pewno nie mniej niż 25 koła.
- No tak... - Potwierdził
- To ja tą Imprezę kupiłem za 11 i pół tysiąca, a bije twój wóz na głowę w zasadzie wszędzie. Driftu nie liczę, bo i tak w trakcie wyścigu cie to spowolni. Powiem więcej: mogę go rozbić, kupić następnego, a i tak starczy mi na roczny zapas Jagermeistera!
- Ale drift to ty szanuj. - skomentował jego wywody właściciel czerwonej Toyoty.
- Ja tylko mówię jak jest i na tym już zakończmy dyskusję, bo już mogę sobie dopisać jej dalszy ciąg.
W tym wszystkim, nie wiadomo skąd przypomniał mi się wątek z telefonem od Trevora Stanleya i jego bluzgach. Wspominał on wtedy coś o Muscle Sisters. Nie wiedziałem kompletnie kto to jest, ale hej! Miałem przecież przed nosem Steve'a, który jest znacznie lepiej ogarnięty w tych sprawach, to czemu go nie spytać.
- Ej, Steve, kojarzysz może taką nazwę jak Muscle Sisters? - posiadacz Evo wówczas uniósł brwi, ja jednak kontynuowałem - Bo widzisz, jakiś czas temu wydzwonił do mnie Trevor Stanley i...
- TEN Trevor Stanley od Ferrari? - Zapytał wyraźnie zdziwiony Alex
- Tak ten - odpowiedziałem - Nie będę już wam tłumaczył dlaczego, ale generalnie wylał na mnie przez telefon wiadro pomyj i wspominał coś o Muscle Sisters właśnie. - Po usłyszeniu wyjaśnienia Steven nabrał powietrza i zaczął jakby z Wikipedii wypluwać z siebie informacje o nich
- Valerie i Roxanne Raven - wyścigowe rodzeństwo należące do GT Bandits, lecz powszechnie znane jako Muscle Sisters...
- GT Bandits? - Wciąłem się koledze w pół zdania chcąc się upewnić, czy się nie przesłyszałem
- Tak - odpowiedział, po czym kontynuował swój wywód - Młodsza z nich - Valerie jeździ żółtą Corvette C5 Targa, a Roxanne starym czerwonym Viperem. Rozpoznawalne są zwłaszcza w rejonie pogranicza południowego Utah i Nevady ze względu na swoje umiejętności jazdy po prostej. Zmianę biegów i wykorzystanie tunelu aerodynamicznego moją opanowaną do perfekcji i trzeba mieć naprawdę mocny samochód, żeby im dotrzymać kroku. Jednakże przez lata zdobyły też nieco mniej przyjemną sławę, ze względu na agresywny styl jazdy, zwłaszcza jak dochodzą zakręty, w których nieco się gubią. O ile Val jeszcze nie przekracza pewnych granic i okazjonalnie komuś zajedzie drogę, to u Rox hamulce załączają się bardzo, bardzo późno. Blokuje, zajeżdża drogę, a żeby obronić lub zdobyć pozycję posuwa się czasami do uderzania i spychania, co raz zrobiła tak niefortunnie, że jej rywal zwyczajnie dachował.
- O cholera - skwitowałem
- Dlatego też, jeśli kiedyś na swojej drodze spotkasz czerwonego Vipera cabrio, które jest porysowane i obite, to nie dlatego, że jego właścicielka nie potrafi parkować. - Dokończył już w mniej ,,wikipediowym'' stylu Steven.
Parę minut później w końcu mogliśmy już ujrzeć nadjeżdżającego 300ZX turbo. W miarę jak się do nas zbliżał, zza sylwetki Japończyka wyłonił się srebrny roadster Porsche z czarnym materiałowym dachem - Boxster pierwszej generacji, spod maski którego wydobywał się przyjemny warkot sześciocylindrowego boxera, jak się chwile później okazało we wzmocnionej wersji S. Z Porsche wyszła postać młodej kobiety, trochę ponad dwudziestoletniej, drobnej budowy. Jej twarz była urocza i zarazem niewinna - delikatna, o łagodnych rysach. Nos i usta krótkie. Fryzura o kolorze blond to zapięty wysoko kucyk i grzywka na prawą stronę. Była ubrana w jasnoniebieskie jeansy i białą koszulkę, co nie do końca pasowało do pogody (było chłodnawo, a promienie zachodzącego słońca nie dawały wiele ciepła). Na nogach miała zaś trampki za kostkę. To ją właśnie Todd określał jako ,,nową twarz''
- Pozwól, że ciebie przedstawię - powiedział do dziewczyny Todd - Chłopaki, to jest Louise Martin, moja kuzynka i będzie ona się od teraz z nami ścigać. To znaczy mam nadzieję, że tak będzie
- Miło nam - Powiedział w naszym imieniu właściciel Imprezy - Ja jestem Alex, ten pryszczaty to Ben, ten jasnowłosy od Lancera to Steven, a ten trochę wyższy w beżowym sweterku to Christopher - Prawdę mówiąc, to było lekko nietaktowne z jego strony, ale przynajmniej przedstawił nas wszystkich w tempie iście olimpijskim
- Miło was poznać - Odezwała się głosem jakim się po niej spodziewałem - takim łagodnym i w taki fajny sposób, lekko melodyjnym - Żeby było jasne, nie chcę od was taryfy ulgowej. Ignorujcie płeć, jeździjcie tak jak zwykle. - Dokończyła z uśmiechem na ustach. Ja i tak bym jeździł tak jak zwykle. Nie jestem zwolennikiem przywilejów ze względu na wiek, płeć, kolor skóry, czy orientacje seksualną.
- Dobra, zapoznaliśmy się, to chyba nie pozostaje nic innego, jak zaczynać. Tylko niech was Bóg broni przed ścinaniem zakrętu na końcu, bo można sporo zyskać. - Rzekł walnie Todd, chcąc jak najszybciej przejść do wyścigu
- Już jest nas komplet? - Nagle wtrącił się Beniamin - A gdzie się podziali George i Bob?
- Nie wiem co z Georgem, bo nie odbierał telefonów, a Bob stwierdził, że chrzani to wszystko. Wyścigi go przerosły i musiał sprzedać swoje stare Camaro. Może jeszcze wróci, ale mówił, że nieprędko to nastąpi oraz na pewno nie z Camaro za kierownicą. Najwyraźniej w końcu stwierdził, że to to poza wyścigami od świateł do świateł ssie. Tak czy inaczej zwycięzca bierze hajs, drugi zwrot kosztów. No to jazda - Powiedział i na jego sygnał wszyscy ruszyliśmy do swoich maszyn. Tylko włączyć radio i mogłem zacząć wyścig.
Muzyka w tle: The Mooney Suzuki - Shake That Bush Again
https://www.youtube.com/watch?v=1nZjS534feoNa względnie wąskim pasie parkowego asfaltu mieściły się tylko dwa samochody i miałem to szczęście, że wraz z Benem zaklepaliśmy miejsce z przodu. Przed nami z lewej był Steve, a z prawej nasza nowa współzawodniczka. Nie było póki co wiele miejsca do wyprzedzania, bo co z lewej był parking, na którym odstępy między samochodami były może duże, ale nie na tyle, by móc bezpiecznie przeprowadzić manewr. Wydawało się, że do czasu wjazdu na ulicę nic się nie zmieni w sytuacji, lecz wtedy Alex wkurzony czekaniem postanowił ściąć pas zieleni i na łuku przez drzewa ,,przeskoczył na drogą stronę ulicy''
- Co jest? - Powiedziałem zaskoczony widząc co właśnie kierowca Imprezy zrobił. Tymczasem moja kolumna wysunęła się nieco naprzód względem tej, którą przewodziła czerwona Toyota i nawet gorszy tor jazdy na łuku w tym nie przeszkodził, chociaż przy wyjeździe z niego zrobiło się nieco więcej miejsca i z mojej prawej wyjechał Boxster Louise, który coraz bardziej nabierał prędkości i zaczął się lekko wysuwać na drugie miejsce, lecz zanim udało się jej mnie całkowicie wyprzedzić, inny uczestnik ruchu ulicznego kazał jej gwałtownie zahamować, co było błędem, bo mogła lżej zwolnić wcześniej i odczekać inny moment na wykonanie manewru. Manewr Alexa dał mu prowadzenie, ale też zmniejszył prędkość startową na prostej... którą błyskawicznie zniwelował lepszym przyspieszeniem jego srebrnego Subaru. Do końca prostej zbliżył się Steven. Myśląc, że jestem w miarę bezpieczny postanowiłem obrać ,,wyścigową'' linię jazdy zjechałem na prawo tak, by złapać wierzchołek zakrętu z jak największą prędkością i akurat z lewej wbiło się białe Evo, które zablokowało dostęp do optymalnego toru, a potem dzięki świetnemu przyśpieszeniu zostawił mnie nieco w tyle. Ta prosta również nie trwała zbyt długo i zacząłem się szykować do kolejnego wirażu, podobnie, jak do poprzedniego, tym razem upewniając się, że rywale są wystarczająco daleko. I wtedy nagle przed moimi oczami z bardzo dużą szybkością, najmarniej 250 km/h przemknął srebrnoszary samochód. Byłem ledwie parę metrów od niego, jednak udało mi się go rozpoznać. Było to BMW E60, M5 jak się później wskazywał emblemat, ale to nie było zwykłe M5, co to to nie! Przede wszystkim, nie dało się nie zauważyć ogromnego spoilera sięgającego niemalże wysokościom dachu pojazdu. Po drugie zarówno z przodu, z boku, jak i z tyłu można było zauważyć body kita, przez który auto wyglądało jakby został żywcem wyrwany z toru wyścigowego. Ponadto jego szyby były dosyć mocno przyciemnione, więc nie mogłem zobaczyć kto tym autem steruje. Coś wspaniałego...
Obserwowanie samochodu i jednoczesne ściganie jest jednak dość trudne, zwłaszcza jak się wjechało na szerszą i bardziej ruchliwą stanową 71. Większy, niż zwykle ruch nie przeszkodził jednak w stopniowym nabieraniu prędkości podczas względnie bezstresowego slalomu między innymi kierowcami, co pozwalało mi powoli odrabiać od Lancera, którego niska prędkość maksymalna odbijała się czkawką, a w dalszym rozrachunku do Imprezy. Nieco później popełnił błąd: Jechał lewym pasem i naturalnie zmienił go na środkowy, by uniknąć zderzenia z jakąś osobówką. Sęk w tym, że 20-30 metrów później z przodu pojawił się pick-up, który wymusił hamowanie, by wyrobić się z wyminięciem samochodu. Ja za to zjechałem na przeciwległy, raczej nieuczęszczany pas i mogłem go w miarę bezstresowo minąć. Podobny błąd, chociaż mniej kosztowny popełniła również Louise i znowu musiała odrabiać stratę. W końcu jednak prosta się skończyła i czekał kolejny zakręt pod kątem 90 stopni. Redukcja do trójki i zrobiłem to tak jak poprzednio, tylko przy trochę większej prędkości - około 100 km/h i chociaż musiałem puścić gaz by nie uderzyć w skręcającego z naprzeciwka Fusiona, poszło raczej dobrze. Szybka redukcja do dwójki, znowu trójka, czwórka i zacząłem łapać tunel aerodynamiczny od auta Alexa i pomimo, że wciąż byłem nieco przed nim, to już nie traciłem na prostej, a pod koniec jej nawet zacząłem zyskiwać. Właściwie kopiowałem jego ruchy na szosie, czekając, aż w końcu zrobi błąd, lecz ta chwila nie następowała. W końcu dojechaliśmy do końca, a tam pech czerwone światło, co oznaczało, że czekający na zielone kierowcy blokowali idealną linie przejazdu oraz istniało ryzyko, że ktoś, naturalnie, wyjedzie z boku. Obaj to zignorowaliśmy i skręciliśmy tak, jakby nikt tam nie jechał. Alex zrobił to jednak zbyt szybko i musiał używać hamulca, by go nie wywaliło na czyiś dom. Ja według zasady wolne wejście szybkie wyjście, delikatna podsterowność i wyszedłem delikatnie na przód i wysunąłem się lekko na prowadzenie, które znowu zacząłem tracić na wskutek różnic w przyspieszeniu. Znowu nabierał przewagi i już prawie mnie wyprzedził na całej długości samochodu, gdy nagle odpuścił gaz i zmienił pas na mój. Nadjeżdżający z naprzeciwka wóz był co prawda jeszcze dość daleko i raczej by się wyrobił, ale najwyraźniej wolał nie ryzykować.
To że byłem znowu pierwszy nie oznaczało jednak, że jestem bezpieczny. Wciąż siedział mi niemalże na zderzaku, a trochę dalej, ale wciąż blisko jechał Lancer i Boxster. Kolejny zakręt i tym razem brak ryzyka z boku. Względnie szeroka linia jazdy i pomoc lewą nogą, by złapać odrobinę nadsterowności dały świetny efekt, który pozwolił zostawić nieco z tyłu srebrną Imprezę. Dwa bardzo łagodne i szerokie łuki i praktycznie czysta ulica pozwalały bezstresowo nabierać prędkości, lecz dwieście metrów dalej był wjazd do parku. Hamulec w podłogę, ABS pracuje, skręt w prawo tak, że niemalże musnąłem słupek i w ten sposób zacząłem ostatnią fazę zawodów - w uroczym parku, w którym ostatnie promienie słońca niewątpliwie go dodawały. Asfalt był równy, pusty i niewątpliwie ciekawie poprowadzony, co dawało pewną odskocznie od takich samych przecięć kolejnych ulic. Od razu zaskoczył mnie dosyć duży spadek wysokości. Wskazówka prędkościomierza pospiesznie mijała kolejne podziałki, a na końcu pojawił się mniej łagodny wiraż, na którym niestety 276 koni umiejscowione na przedniej osi mojego Mondeo dało się w znaki i żeby nie zjechać na pas zieleni puściłem nieco gaz, a lewą nogę dałem na hamulec. To pozwoliło mi się wybronić, ale też i utracić sporo prędkości. Dalej po łagodnych łukach nawet nie trzeba było, przy odpowiedniej linii jazdy, puszczać mocniej nogi z gazu. Spojrzałem wtedy w lusterku i jakież było moje zdziwienie, kiedy zobaczyłem, z jaką płynnością Louise pokonała ostatnie zakręty i poradziła sobie i z Lancerem i Imprezą. Wciąż jednak dystans, jaki nas dzielił nie był dla mnie większym zagrożeniem, chociaż i w takich sytuacjach jeden błąd starczy by przegrać wyścig. Skupiłem się więc na pokonaniu szykany. Najpierw łagodniej w lewo, potem ostrzej w prawo i bez zbędnego dramatyzmu złapałem apex i siła odśrodkowa wyrzuciła mnie na lewy kraniec toru. Wróciłem na prawą część jezdni i już wjeżdżałem na lewy łuk, który na dodatek prowadził lekko w dół. Niezbyt mocno skręciłem kierownicą i trzymałem lekko gaz, okazjonalnie pomagając sobie hamulcem. Ciągnął się on długo i jak tylko z niego wyszedłem, przed moimi oczyma ukazał się kolejny wiraż, tym razem w prawo i nieco ostrzejszy. Puściłem gaz by zwolnić przed nim. Trzymałem się kurczowo wewnętrznej części jezdni, by na wyjściu dać mocniej gazu. Centralne ułożenie silnika i niewielka masa Porsche dawały w tych miejscach sporą przewagę nad przednionapędowym Fordem. Dźwięk trzy i dwulitrowego boxsera był coraz wyraźniejszy, czułem wręcz już na karku jej oddech. Gdyby Lousie nie miała takich problemów na ulicy, to pewnie by mnie bez problemu dziabnęła. Nie widziałem tego dokładnie, ale jej technika była zaiste świetna. Gdybyśmy jechali w jakimś spokojniejszym miejscu, to myślę, że byłoby ciekawie, jednak nie miało to już większego znaczenia, gdyż zaraz był most, którego przekroczenie oznaczało moje zwycięstwo. Uśmiechnąłem się lekko pod nosem, zwolniłem do około pięćdziesięciu na godzinę, skręciłem gwałtownie w prawo i pociągnąłem gwałtownie za dźwignię ręcznego, by w geście triumfu obrócić się o 180 stopni. Po raz kolejny, to właśnie ja rozdawałem karty w tej rozgrywce.
Koniec części pierwszej
Jeśli jakimś cudem to przeczytaliście, to nie zapomnijcie dać komentarza pod tym ogromnym blokiem tekstu. Jestem otwarty na głosy krytyki i jeśli uważacie, że coś jest nie tak, to śmiało piszcie. Mam nadzieję, że druga część ukaże się jeszcze w tym miesiącu, ale wolałbym niczego nie obiecywać.
P.S
Udostępnione wraz z kolejną częścią zostały udostępnione zmodyfikowane wersje poprzednich, w których poprawiłem najbardziej rażące błędy. No to do następnego razu.
„Dodanie mocy czyni cię szybszym na prostych. Pozbycie się masy czyni cię szybszym wszędzie”. Colin Chapman - założyciel Lotusa