Mój dzień zaczął po godzinie 24. Parę minut po północy stracone na "szybkiej" rewizji w biurku przed rozpoczęciem edukacji bądz jak, kto woli "upupiania" oraz kolejne parę minut stracone na przygotowywaniu sobie mocnej kawy. Po prawie 10minutach siedziałem już w kompletnej ciszy razem z paroma książkami do historii rozszerzonej i byłem gotów do nauki. Dlaczego tak pózno, a no bo dlatego, że wcześniej nie było ku temu warunków, no cóż trzeba zaciskać pasa i żyć dalej. Wiedziałem, że takie pory do nauki mi nie pasują, ale musiałem się poświęcić. Szczerze myślałem, iż prędzej czy pózniej dopadną mnie kryzysy, gdzieś o godzinie 2 i 5 nad ranem, przy których prawdopodobnie zasnę. Szczęśliwie dla mnie, przetrwałem całą noc w czasie, której ani razu nie chciało mi się spać. Może to wina kolejnych porcji kofeiny albo działania mojej woli, cóż najważniejsze było to, że posiadłem tajemną wiedzę potrzebną do zdania egzaminu. Po ponad pięciu godzinach ciągłej nauki, gdzieś koło 05:30 postanowiłem udać się na drzemke. Wolałem teraz przespać się godzinkę, niż potem odczuwać męczące skutki zmęczenia, choć w sumie jak tutaj mówić o wypoczynku po godzinnej drzemce ? Nawet nie zdążyłem zapaść w porządny sen, ale kij z tym. Wówczas najważniejszym było dla mnie chwila odpoczynku po zakończeniu nauki. Jak pomyślałem, tak też postąpiłem.
Godzina 07:30
Ze snu wyrywa mnie moja babcia, dobry anioł, który ratuje moją skórę. Siedząc już na łóżku i starając się dobudzić stwierdzam, iż "tylko troszkę" mi się przyspało. "Tylko troszkę", bo 30minut (jakim cudem nie usłyszałem budzika?), które jednocześnie mogły zaważyć na powodzeniu całej operacji trwającej począwszy od pólnocy do teraz. Szybki proces ubierania się i wypachnienia (lol) połączony z szybką kalkulacją pozostałego czasu - tak komunikacją miejską nie miałem szans na dotarcie do szkoły na czas. Decyzja podjęta szybko - biorę auto, w sumie z dużym plusem dla mnie, bo lepiej siedzieć w aucie, niż stać w tramwaju. O godzinie 07:45 z dreszczami przeszywającymi moje ciało, spowodowanymi bynajmniej nie od strachu, ale będącymi następstwem zmęczenia, docieram do samochodu. Na dworze zimno, mokro i ciemno. W samochodzie podobnie, a do tego jeszcze te cholerne szyby zaparowały. Przywróciwszy szyby do ich pierwotnej zdatności odpaliłem silnik. Wyjechałem z parkingu pełen zirytowania na reakcje mojego organizmu na zimno i zmęczenie, i pognałem w kierunku szkoły. Pognałem, to chyba o wiele za dużo, bo choć gnać jest gdzie i czym, to niestety żelazne zasady użytkowania samochodu mnie przed tym powstrzymywały. Zimny silnik, słabe ciśnienie oleju, słabe smarowanie - nie ma co korzystać z pełnej mocy silnika, no chyba że bardzo chce zajechać turbo, ehh...
Nie wiem jak to się stało, że udało mi się dotrzeć do szkoły na czas. O godzinie 07:55 zameldowałem się na parkingu niedaleko szkoły i z pewną dozą zniechęcenia(wszak w aucie zdążyło się już nagrzać) udałem się pod budynek szkoły. Sam sprawdzian, to była już tylko kwestia formalności. Misja udana. Super
Dalsze lekcje w tym polak był w pewnym rodzaju zwieńczeniem całego dnia, bo dyskutując z przezarąbistą nauczycielką o ostatnich wydarzeniach, a mam tutaj na myśli; marsz niepodległościowy, podpalenia Warszawskiej tęczy i innych "wybornych" skeczach z dnia 11 listopada, doszliśmy do wniosku, iż ludzi zmęczonych własnym życiem i nie wiedzących co z nim zrobić należy zamknąć z dala od innych(bądz coś w ten deseń). Po tym stwierdzeniu, oczy nauczycielki zwróciły się na mnie, a ona sama powiedziała "Ty już byłeś zmęczony z samego rana, widziałam Twoje zmęczenie, gdy wychodziłeś z auta!" - gdyby tylko ona wiedziała, że mój dzień zaczął się parę minut po godzinie 24...
Z dalszych ciekawych spostrzeżeń, to na stacji już w trakcje tankowania wozu byłem przerażony rachunkiem za LEDWIE 10litrów benzyny... 50złotych i 2 grosze, toż to jest tylko na 100km jazdy po mieście
No to tyle...